Niusy Teksty Galerie Plikownia |
Wywiad z Andrzejem WójcikiemMichał Durys Wywiad z Andrzejem Wójcikiem, tłumaczem polskiej wersji „Opowieści z Ziemiomorza”, a zarazem fanem twórczości Ursuli K. Le Guin. Rozmowa dotyczy przede wszystkim tłumaczenia, ale momentami schodzi na rozważania o samym filmie. Każdy kto widział „Księżniczkę Mononoke” wie, jaką krzywdę dobremu filmowi można wyrządzić złym tłumaczeniem, jednak rozmowa z tłumaczem „Opowieści...” pozwala z nadzieją oczekiwać premiery. Na początek czy możesz się krótko przedstawić? Jakie tłumaczenia przygotowałeś wcześniej? Do tej pory pracowałem niemal wyłącznie nad dubbingiem seriali animowanych – „Harcerz Lazlo”, trochę „Nastoletnich Tytanów”, „Accelracers” itp. Mam na koncie jeden film kinowy, ale to też była bajka dla dzieci. Z napisami miałem raczej mało do czynienia, podobnie jak z produkcjami kinowymi. Czy współpracowałeś wcześniej z firmą Monolith? Nie, pracowałem wyłącznie dla studio Start International Poland, od samego początku, to jest, od kiedy zostałem „przyuczony do zawodu”, aż do teraz. Jak sądzisz, czemu właśnie Tobie powierzono tłumaczenie „Opowieści z Ziemiomorza”? Czy przesądziło Twoje doświadczenie z filmami animowanymi? Czy może ważniejszy jest fakt, że jesteś fanem twórczości Ursuli K. Le Guin? A może to był czysty przypadek? O ile wiem, „Opowieści z Ziemiomorza” miały być pierwotnie dubbingowane. Studio Start szukało wtedy tłumacza, który jest obeznany z literaturą fantasy. Przy jakiejś okazji wyszło na jaw, że ja się na Ursuli Le Guin wychowałem i zlecenie wstępnie powierzono mnie. Później jednak, z różnych powodów, z dubbingu zrezygnowano. Jeden z pracowników Startu był na tyle miły, że wspomniał o moich zamiłowaniach firmie Monolith, która zamówienie przejęła. Oni z kolei postanowili dać mi szansę. Czy tłumaczenie „Opowieści...” różniło się od Twoich poprzednich zleceń? Czy było trudniejsze, bardziej wymagające? A może wręcz przeciwnie? To chyba nie takie proste. Z jednej strony, przygotowanie napisów jest znacznie łatwiejsze od dubbingu – obowiązuje wyłącznie ograniczenie liczby znaków na linię. W dubbingu rygor jest ostrzejszy – musi być zachowany rytm wypowiedzi oraz, na tyle na ile to możliwe, charakterystyka wymawianych przez postać sylab. Wymaga to czasem prawdziwej ekwilibrystyki językowej. To swoją drogą zaskoczyło mnie kiedyś najbardziej w tej pracy – biegłość w posługiwaniu się językiem polskim jest właściwie cenniejsza od znajomości języka, z którego się tłumaczy. Z drugiej jednak strony, „Opowieści...” były dla mnie filmem niezwykłym. Z jednej strony jest to próba przeniesienia na ekran mojej ukochanej opowieści. Z drugiej natomiast nie bez znaczenia jest fakt, że próby tej dokonuje syn Hayao Miyazakiego. Czy w takim razie nazwiska autorki literackiego oryginału oraz reżysera filmu jakoś Ci ciążyły? Czy czułeś większą odpowiedzialność lub presję z tego powodu? Książki były bardziej podporą niż ciężarem. Szczerze mówiąc, siedząc nad tłumaczeniem czułem się raczej jak jeden z widzów (a jednocześnie fanów książkowej wersji), który w każdej scenie ocenia na ile reżyserowi udało się oddać urok i mądrość literackiego pierwowzoru. Kiedy pojawiały się nawiązania, mogłem bez problemu sięgnąć do tekstu i w ten sposób pomóc sobie w pracy – takie z resztą otrzymałem wytyczne z Monolithu: „trzymać się tekstu na tyle, na ile to możliwe.” Można powiedzieć, że w czasie pracy kibicowałem twórcom filmu, ze swojej strony dbając po prostu o wierność przekładu. Jeśli nie przed autorami to może przed widzami czułeś większą odpowiedzialność? Jak sądzę widzowie „Opowieści...” będą bardziej wybredni niż widownia tłumaczonych przez Ciebie dotychczas seriali. Zarówno fani fantasy jak i anime znani są z zamiłowania do krytykowania tłumaczeń i niechęci do wszelkich translatorskich innowacji, zwłaszcza w pozycjach należących do kanonu, a „Ziemiomorze” niewątpliwie kanonem jest. Nie boisz się ich reakcji? Szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby któryś z widzów potrafił mnie zmieszać z błotem tak dokumentnie jak technicy i reżyserzy w Studio Start, kiedy pokpiłem sprawę przy pisaniu choćby najprostszej kreskówki :D:D:D Ale poważnie, każdy tłumacz się tego boi. Niedawno zawędrowałem na stronę internetową grupki fanów fantastyki, którzy z drobiazgowością godną projektantów mikroprocesorów namierzali i piętnowali błędy i niekonsekwencje w przekładach klasycznych powieści fantasy. Z jednej strony, jako ortodoksyjny fan Tolkiena, byłem całym sercem po ich stronie, z drugiej – jako tłumacz, zdawałem sobie sprawę, że pewnie kiedyś sam wyląduje na ich warsztacie. Ale myślę, że przy „Opowieściach z Ziemiomorza” jestem trochę mniej zagrożony. Nie żebym uważał się za nieomylnego, broń Segoy’u. Po prostu obstawiam, że ostrze krytyki obróci się w kierunku reżysera i tego w jaki sposób wykorzystał on wątki książkowe, by skomponować swoją własną opowieść. W przeciwieństwie do niego, ja zawsze mogę powiedzieć „Ja tu tylko tłumaczę!” O tym przekonamy się już niedługo. Tymczasem przejdźmy może do konkretów dotyczących tłumaczenia. Podstawowe pytanie: czy widziałeś film czy obcowałeś wyłącznie ze skryptem? Nie spotkałem się z praktyką tłumaczenia samego skryptu. Zawsze dostaję zarówno tekst, jak i obraz – tak też było tym razem. Mam wrażenie, że zwłaszcza przy przekładach z angielskiego, praca bez obrazu jest dość karkołomna, ze względu na skomplikowaną gramatykę naszego języka. Bardzo łatwo byłoby wtedy o niezgodność przypadku czy rodzaju, która widzowi od razu rzuciłaby się w oczy jako absurdalna. To właśnie miałem na myśli i niestety jako kinoman i tłumacz amator zetknąłem się z takimi perełkami nie raz. W każdym razie cieszę się, że Monolith podszedł do sprawy porządnie. A w jakiej wersji językowej otrzymałeś film: japońskiej, angielskiej czy może jeszcze innej? Film otrzymałem w wersji japońskiej, z angielskim skryptem. Jak długo zajęło Ci tłumaczenie? Pierwsza wersja około trzech dni. Następnie było przeglądanie po raz drugi i trzeci, a nawet wtedy nie ustrzegłem się pomyłek. Na szczęście tekst przechodzi jeszcze przez ręce bardziej doświadczonego tłumacza, z którym jestem obecnie w kontakcie – pracujemy nad ostateczną wersją trudniejszych fragmentów. Na jakie trudności natknąłeś się przy tłumaczeniu? Czy możesz przytoczyć jakiś przykład? Zdania wypowiadane przez postaci w filmie nie były specjalnie skomplikowane. Znacznie trudniejsze było takie ich przełożenie, żeby pozostać wiernym oryginałowi, jednocześnie zachowując styl mówienia konkretnych postaci. Jako mało spoilerujący przykład mogę podać jedyne słowa, które Tehanu wypowiada w zwiastunie, po angielsku brzmiące „I hate anyone who doesn’t value life!”. Trzeba się było trochę natrudzić, żeby znaleźć polskie zdanie, które oddawałoby tę treść, jednocześnie nie popadając w patetyczny ton, który umiarkowanie pasowałby do młodej dziewczyny, która przed momentem jeszcze opiekowała się kózką w oborze. Ogólnie rzecz biorąc, byłem w tej szczęśliwej sytuacji, że nie musiałem tłumaczyć wielu terminów, ponieważ miałem pod ręką książkę. I jak przełożyłeś tę kwestię? „Nienawidzę każdego, kto nie uznaje wartości życia!” Wciąż drętwo, ale może jeszcze zdążymy wymyślić coś lepszego. :) W każdym razie z tym było najwięcej problemów. Z których wydań książek i w czyim tłumaczeniu korzystałeś? Od dawna stoi u mnie na półce wydanie Prószyński i S-ka. To taka ciekawostka, ponieważ „Czarnoksiężnika z Archipelagu”, „Grobowce Atuanu” i „Najdalszy Brzeg” tłumaczyli różni ludzie: Stanisław Barańczak, Piotr Cholewa oraz Paulina Braiter. W warstwie słownictwa nie widać między nimi różnic, jednak da się wychwycić pewne różnice w stylu. Jeśli mnie pamięć nie myli to czytałem też tłumaczenia Barańczaka i Cholewy i były między nimi rozbieżności. Przykładowo u jednego łódź Geda nazywała się bodajże Dalekopatrząca, a u drugiego Bystre Oko. Jak nazywa się w filmie? Oj, możliwe. W każdym razie mi się upiekło, bo nazwa łodzi w filmie nie pada. W ogóle cały wątek żeglugi został przez twórców filmu pominięty. Akcja rozgrywa się na jednej wyspie. Ok, dajmy spokój drobiazgom i nie zdradzajmy czytelnikom fabuły filmu. Czy oprócz książek korzystałeś jeszcze z innych źródeł? W szczególności mam na myśli fansuby. Nie, opierałem się wyłącznie na książkach. Jednak angielski skrypt też jest tylko tłumaczeniem, a przy tłumaczeniu z tłumaczenia zawsze jest większa szansa na popełnienie błędu. Nie kusiło Cię, żeby skonfrontować otrzymany skrypt z innym tłumaczeniem? Czy w skrypcie nie było fragmentów, gdzie czułeś, że coś tu nie gra? Były, ale chodziło o drobiazgi. I owszem, kusiło mnie, ale na szczęście mam brata-studenta japonistyki. :D Szczerze mówiąc nie przypomnę sobie chyba o które fragmenty chodziło. Na pewno w jednym momencie groziło mi przestawienie trybu gramatycznego, kiedy jedna z postaci mówi przed posiłkiem „itadakimasu!”, co angielski tłumacz przełożył jako „Let’s eat!” Gdybym opierał się tylko na skrypcie i pracował bez obrazu, może i kusiło by mnie, żeby zrobić z tego ponury rozkaz w rodzaju „Jedzmy!” Ale w takich przypadkach obraz zapewniał niezbędny kontekst. O, to ciekawe. Czy Twój brat zweryfikował całe tłumaczenie czy konsultowałeś z nim tylko wspomniane drobiazgi? Nie, nie – był potrzebny przede wszystkim przy zwiastunie, który trzeba było zrobić bardzo szybko, dosłownie w jeden wieczór, a z którego skryptem były pewne problemy. Siedzieliśmy wtedy nad słownikiem kanji (japońskie wskazówki były dołączone) i staraliśmy się rozszyfrować co właściwie autor miał na myśli. :D Ale jak już wspomniałem, większość tekstu była naprawdę jasna. Jeśli już mowa o zwiastunie, to ilustruje go piękna piosenka zatytułowana „Teru’s Song”. Domyślam się, że w filmie też się pojawia. Czy ją również tłumaczyłeś? Tak, ale było to tłumaczenie, które nazywa się potocznie „surówką” – bez zachowania rytmu czy rymów, dbając tylko o znaczenie. To był właściwie jedyny moment w czasie tej pracy, kiedy poczułem, że bez wątpienia coś tracimy. Zresztą nawet w dubbingu często zdarza się, że autorem przekładu piosenek jest ktoś inny niż osoba pisząca dialogi – to po prostu najtrudniejsze, co się może tłumaczowi trafić. Tutaj korzystałem wyłącznie z angielskiego skryptu. Jednak na szczęście urok tej piosenki leży w melodii i głosie, więc mam nadzieję, że mój koślawy przekład nie zepsuje nastroju chwili, w której utwór się pojawia. A propos zysków i strat: czy są takie fragmenty przekładu, gdzie pozwoliłeś sobie na odstępstwa od tego, co możemy nazwać oryginałem? Pytam, bo zdecydowana większość filmów animowanych pokazywanych w polskich kinach to produkcje komediowe, przeważnie adresowane do młodych widzów. Filmy te zwykle są tłumaczone dość swobodnie, tłumacze chętnie i często dodają coś od siebie głównie po to by uczynić je śmiesznymi, nawet jeśli to nijak się ma do oryginału. Co by nie szukać daleko tłumaczenie „Spirited Away” w wykonaniu Bartosza Wierzbięty też ma takie dośmieszacze wciśnięte na siłę. Czy w „Opowieściach...” też pokusiłeś się o takie zabiegi? Czy w ogóle dodałeś coś od siebie? Już myślałem, że mnie to pytanie ominie. :D W dubbingu rzeczywiście dość swobodnie traktujemy tekst oryginalny. Naszym zadaniem jest często coś w rodzaju „kulturowej adaptacji” oryginału, więc trzymanie się dosłownego znaczenia słów mija się tu z celem. W tym właśnie mistrzem jest wspomniany przez ciebie Bartek Wierzbięta. Widziałem „Shreka” i „Shreka 2” tak w oryginale, jak i w przekładzie i osobiście na polskiej wersji bawiłem się o niebo lepiej, właśnie dlatego, że była taka... „polska”. Jednak z napisami, a już szczególnie napisami do filmu opartego na literaturze, sprawa wygląda inaczej. Podczas pracy nad „Opowieściami...” starałem się jak mogłem trzymać wytycznej „najbliżej oryginału jak to tylko możliwe”. I jeśli wprowadzałem coś od siebie, to najczęściej, paradoksalnie, właśnie w tym celu. Jest taki moment, w którym Arren mówi o mieczu, który nosi przy boku. Ponieważ jest to dość wzniosła kwestia, nie mogłem się oprzeć pokusie i zamiast mówić o „mieczu”, napisałem o „mieczu Serriadha”. Muszę się przyznać, że sięgnąłem granic przyzwoitości tłumacząc tekst tła, w którym ktoś targuje się na rynku w Hort, podając ceny w... gwineach. Licząc na to, że nikt się nie zorientuje, zmieniłem walutę na kość słoniową. Teraz mnie gryzie sumienie, bo wyraźnie fan Le Guin zwyciężył tu we mnie z tłumaczem, a przecież to właściwie nic nieznaczący drobiazg. W takich sprawach ostatni głos ma mój pracodawca – jeśli powie, że mam się trzymać bardziej filmu niż książki, to oczywiście te kilka moich wtrętów usunę. Dodaj do: Zobacz takżePowiązane tematy: Opowieści z Ziemiomorza. Nasze publikacje:
Z tą publikacją nie są jeszcze powiązane żadne sznurki. Ocena
Wystawiać oceny mogą tylko zarejestrowani użytkownicy. 6,75/10 (4 głosów)KomentarzeIlość komentarzy: 10 dodaj [1] Re: Wywiad z Andrzejem Wójcikiem
Anonymous [*.60.jawnet.pl], 14.04.2007, 18:44:00, oceny: +0 -0 Czemu ten gosc pozuje do zdjecia w kitlu? Odpowiedz [2] Re: Wywiad z Andrzejem Wójcikiem
Może jest lekarzem. Skoro ktoś pozuje do zdjęcia w kitlu to na pewno jest lekarzem. [4] Re: Wywiad z Andrzejem Wójcikiem
Czemu pozuje z gołą klatą? [6] Re: Wywiad z Andrzejem Wójcikiem
Czemu zdjęcie jest czarno białe? Czemu patrzy się na swoje prawo? Czy to podtekst polityczny? Czy wstydzi się widzów? Dlaczego ma taką minę, jakby o czymś zbereźnym myślał? Dlaczego nie widać jego butów? Dlaczego jest w jeansach a nie w dresach? Kto go tak uczesał? Gdzie jest granica między jawą a snem? A między Jawą a Fidżi? Dlaczego nie wolno dzielić przez zero? Czemu nadal nie wychodzi Duke Nukem Forever? [7] Re: Wywiad z Andrzejem Wójcikiem
[8] Re: Wywiad z Andrzejem Wójcikiem
[9] Re: Wywiad z Andrzejem Wójcikiem
[10] Re: Wywiad z Andrzejem Wójcikiem
W swoje lewo? f(O.o) [3] Re: Wywiad z Andrzejem Wójcikiem
Co do tlumaczenia bez ogladania - p. Wojcik ma szczescie, ze sie z tym nie spotkal. Ja mialem kiedys propozycje robienia tlumaczen dla kina. Na moje pytanie, czy film dostane razem ze skryptem czy pozniej, uslyszalem, ze w ogole. Na moje protesty, ze z angielskiego nie da sie wlasciwie wywnioskowac plci osoby mowiacej, ze nie wspomne juz o kontekscie, panienka odpowiedziala spokojnie, ze nie takie rzeczy szly na ekranie.. W tym momencie nabralem.. no, nie szacunku, ale wiecej wyrozumialosci dla ludzi, ktorzy w pornolach kwestie "I'm coming!" tlumacza jako "Juz ide, kochanie..". Moze oni naprawde nie wiedza, co sie dzieje na ekranie.. [5] Re: Wywiad z Andrzejem Wójcikiem
Swego czasu tlumaczylem dla kina IMAX. Dostalem skrypt i film, co ciekawe mimo tego, ze film byl amerykanski, to tekst w skrycie dosc znaczaco sie roznil od tego co mowili w filmie. Juz nie wspominajac o pewnym babsztylu, ktory mi ciagle trul nad glowa, ze slowa jakimi operuje sa za trudne dla "srednio rozgarnietej" widowni i moga tego nie zrozumiec... ech... mimo wszystko po tym jednym tlumaczeniu uznalem, ze wiecej sie w cos takiego nie bawie... przynajmniej z filmami;) | Użytkownik Szukacz Radio Gorące teksty | ||||||||||